„Po łacinie, aby nakreślić tę
ranę, to ukłucie, ten głęboki znak pozostawiony po szpiczastym narzędziu,
istnieje słowo (punctum); to słowo byłoby bardziej przydatne w moim przypadku,
gdyż oddaje ideę kropki inetpunkcyjnej bo zdjęcia, o których mówię, są właśnie
jak interpunkcja, złożona z kropek będących „czyułymi punktami“; te znaki,
te rany kłute, są faktycznie kropkami…- te
słowa Rolanda Barthesa (z książki „La chambre claire“) przychodzą mi na myśl, ilekroć przywołuję w pamięci pewną
fotografię, którą widziałam wielokrotnie w książkach i publikacjach
poświęconych Litzmannstad Ghetto. Dziecko siedzące na ziemi, odwrócone plecami,
z gwiazdą Dawida na ubraniu, które rozmawia z bratem i siostrą oraz z
matką. W twarzach smutnych ale spokojnych, w klimacie pozornej normalności tej
sceny było jednak coś, co budziło mój niepokój, co mnie „kłuło“. Jeden element
uderzał mnie, choć mogłam znaleźć dla niego wytłumaczenie: druciana siatka,
oddzielająca getto od reszty świata, oddzielała także dziecko od swojej
rodziny. Ta fotografia była dla mnie zawsze synonimem nadzieji na ucieczkę, na ratunek
– do chwili, w której Joanna Podolska, dziennikarka Gazety Wyborczej i Prezes
Instytutu Tolerancji w Łodzi, wytłumaczyła mi jej prawdziwe znaczenie, historię
kryjącą się za tym fragmentem rzeczywistości zatrzymanym blisko 65 lat temu
przez aparat fotograficzny Mendela Grosmana.
Fotograf oficjalny Litzmannstadt Getto zrobił to zdjęcie w pierwszych
dniach września 1942 roku, w okresie „wielkiej szpery“ (4-13.IX.1942 r.) – tak
potocznie została nazwana akcja, przygotowana przez okupantów niemieckich i
mająca na celu wyeliminowanie z getta najsłabszych i niezdolnych do pracy:
starców, chorych i dzieci. „Szpera
ciągnęła się przez dziewięć straszliwych dni. Żydom z getta rozkazano
wydać w ręce Niemców wszystkie małe dzieci – ich największy skarb. Nakazano
mieszkańcom pozostanie w domach i czekanie na policjantów mających nadejść
z gotową listą tych, których należało oddać.“ – opisała to mała Syra
Zyskind w swoim pamiętniku, którego fragmenty zostały wydane w książce „Dzieci łódzkiego getta“, towarzyszącej
wystawie o tym samym tytule, która odbyła się w Łodzi w sierpniu 2004 r.,
z okazji 60 rocznicy likwidacji Litzmannstadt Getto.
W następnych dniach po „wielkiej szperze“ do ośrodka zagłady Kulmhof am Ner (Chełmno nad Nerem) wywieziono 15 tys. osób, w tym 5862 dzieci do 10 roku
życia.
„Rumkowski zaapelował do matek
i ojców: Oddajcie mi swoje dzieci. Tłumaczył, że czasami trzeba poświęcić
jednych by ratować innych…“ - kiedy patrzę na zdjęcie siwego
pana w otoczeniu dzieci zrobione przez Grosmana, przypomina mi się surowy osąd
jaki o Chaimie Mordechaju Rumkowskim – Królu łódzkiego getta, wydał Primo Levi w książce „I sommersi e i salvati“.
Jest jeszcze inna fotografia pochodząca ze zbiorów Archiwum Państwowego w
Łodzi, która była dla mnie zawsze jak ukłucie –
spacer, pozornie beztroski, w drodze na Marysin, gdzie na terenie getta
młodzeież uczyła się pracy na roli oraz gdzie znajdowały się letnie kolonie dla
dzieci ubogich i sierot. Pomimo głodu, zimna, ciężkiej pracy i śmierci, dzieci
w gettcie uczyły się, bawiły, czytały, pisały wiersze i rysowały. Zawsze
marzyły o lepszym świecie.
Agnieszka
Zakrzewicz, 2009
Nessun commento:
Posta un commento
Nota. Solo i membri di questo blog possono postare un commento.