domenica 3 maggio 2015

AGNIESZKA ZAKRZEWICZ - Dzieci z łódzkiego getta. Pamięć Litzmannstadt Ghetto


„Po łacinie, aby nakreślić tę ranę, to ukłucie, ten głęboki znak pozostawiony po szpiczastym narzędziu, istnieje słowo (punctum); to słowo byłoby bardziej przydatne w moim przypadku, gdyż oddaje ideę kropki inetpunkcyjnej bo zdjęcia, o których mówię, są właśnie jak interpunkcja, złożona z kropek będących „czyułymi punktami“; te znaki, te rany kłute, są faktycznie kropkami…- te słowa Rolanda Barthesa (z książki „La chambre claire“) przychodzą mi na myśl, ilekroć przywołuję w pamięci pewną fotografię, którą widziałam wielokrotnie w książkach i publikacjach poświęconych Litzmannstad Ghetto. Dziecko siedzące na ziemi, odwrócone plecami, z gwiazdą Dawida na ubraniu, które rozmawia z bratem i siostrą oraz z matką. W twarzach smutnych ale spokojnych, w klimacie pozornej normalności tej sceny było jednak coś, co budziło mój niepokój, co mnie „kłuło“. Jeden element uderzał mnie, choć mogłam znaleźć dla niego wytłumaczenie: druciana siatka, oddzielająca getto od reszty świata, oddzielała także dziecko od swojej rodziny. Ta fotografia była dla mnie zawsze synonimem nadzieji na ucieczkę, na ratunek – do chwili, w której Joanna Podolska, dziennikarka Gazety Wyborczej i Prezes Instytutu Tolerancji w Łodzi, wytłumaczyła mi jej prawdziwe znaczenie, historię kryjącą się za tym fragmentem rzeczywistości zatrzymanym blisko 65 lat temu przez aparat fotograficzny Mendela Grosmana.
Fotograf oficjalny Litzmannstadt Getto zrobił to zdjęcie w pierwszych dniach września 1942 roku, w okresie „wielkiej szpery“ (4-13.IX.1942 r.) – tak potocznie została nazwana akcja, przygotowana przez okupantów niemieckich i mająca na celu wyeliminowanie z getta najsłabszych i niezdolnych do pracy: starców, chorych i dzieci. „Szpera ciągnęła się przez dziewięć straszliwych dni. Żydom z getta rozkazano wydać w ręce Niemców wszystkie małe dzieci – ich największy skarb. Nakazano mieszkańcom pozostanie w domach i czekanie na policjantów mających nadejść z gotową listą tych, których należało oddać.“ – opisała to mała Syra Zyskind w swoim pamiętniku, którego fragmenty zostały wydane w książce „Dzieci łódzkiego getta“, towarzyszącej wystawie o tym samym tytule, która odbyła się w Łodzi w sierpniu 2004 r., z okazji 60 rocznicy likwidacji Litzmannstadt Getto.
W następnych dniach po „wielkiej szperze“ do ośrodka zagłady Kulmhof am Ner (Chełmno nad Nerem) wywieziono 15 tys. osób, w tym 5862 dzieci do 10 roku życia.
„Rumkowski zaapelował do matek i ojców: Oddajcie mi swoje dzieci. Tłumaczył, że czasami trzeba poświęcić jednych by ratować innych…“ - kiedy patrzę na zdjęcie siwego pana w otoczeniu dzieci zrobione przez Grosmana, przypomina mi się surowy osąd jaki o Chaimie Mordechaju Rumkowskim – Królu łódzkiego getta, wydał  Primo Levi w książce „I sommersi e i salvati“.
Jest jeszcze inna fotografia pochodząca ze zbiorów Archiwum Państwowego w Łodzi, która była dla mnie zawsze jak ukłucie –  spacer, pozornie beztroski, w drodze na Marysin, gdzie na terenie getta młodzeież uczyła się pracy na roli oraz gdzie znajdowały się letnie kolonie dla dzieci ubogich i sierot. Pomimo głodu, zimna, ciężkiej pracy i śmierci, dzieci w gettcie uczyły się, bawiły, czytały, pisały wiersze i rysowały. Zawsze marzyły o lepszym świecie.

Agnieszka Zakrzewicz, 2009

Nessun commento:

Posta un commento

Nota. Solo i membri di questo blog possono postare un commento.