Fotografia ma niezwykłą
moc – ujawnia i ukrywa jednocześnie nasze życie, naszą historię. Ta refleksja
przyszła mi na myśl, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam zdjęcia z prywatnego
archiwum Ireny Anders, w jej domu w Londynie. Różne były losy tych fotografii,
ukrytych w szufladach i w pudełkach, wystawionych w ramkach na meblach w
salonie, w sypialni, w kuchni, zanim zostały zebrane w album przez Agnieszkę
Żebrowską, zarchiwizowane i opisane dla celów wydawniczych i wystawienniczych.
Jedno ze zdjęć w sposób
szczególny przykuło moją uwagę – nie tylko ze względu na urok, jaki mają stare
fotografie przypominające obrazy, lecz z uwagi na jego poezję i symboliczną
wymowę: przedstawienie w teatrze z damą w białej sukni pośrodku. Nie trudno je zidentyfikować
– to jedna z początkowych scen z filmu Michała Waszyńskiego pt. „Wielka Droga”,
zrealizowanego w 1946 roku w Rzymie i opowiadającego losy II Korpusu Polskiego.
Ta cudowna, świetlana istota (którą widzimy w kostiumie scenicznym na innej
fotografii) to Renata Bogdańska, która w „Wielkiej Drodze” gra siebie samą –
Irenę, młodą aktorkę ze Lwowa, która wstąpiła do Armii Generała Andersa i wraz
z nią przeszła cały szlak bojowy: od exodusu z ZSRR, poprzez Bliski Wschód,
bitwę o Monte Cassino, aż do wyzwolenia Bolonii. Ta zapomniana perełka
kinematografii polskiej to jedyny film sprzed 1989 roku, opowiadający prawdę o
losach więźniów sowieckich łagrów, którzy walczyli o wyzwolenie Włoch „do
ostatniej kropli krwi”. Główny bohater – Adam, którego gra Albin Ossowski,
bierze udział i zostaje ranny w pierwszym natarciu na Monte Cassino – 12 maja
1944 roku. Traci wzrok. W szpitalu, opiekująca się nim pielęgniarka
(niezapomniana Jadwiga Andrzejewska) znajduje przy nim pamiętnik. Czytając go,
przywołuje zdarzenia z jego życia we Lwowie, jego miłość do Ireny, wybuch
wojny, konspirację, zsyłkę na Syberię, tworzenie polskich oddziałów w ZSRR….
Muzykę do filmu skomponował nieoceniony Henryk Wars.
Nie wszystkie wydarzenia
z życia Ireny Wolskiej – bohaterki „Wielkiej Drogi” - są zgodne z biografią
Ireny Anders (z domu Jarosiewicz). Pani Generałowa przebyła swoją ‘wielką
drogę’ ze Lwowa aż do Londynu, którą po raz pierwszy opowiadają te fotografie.
Urodziłam
się 12 maja 1920 roku w małej miejscowości Freudenthal koło Ołomuńca na czeskim
Śląsku. Mój ojciec, Mikołaj, był - co często podkreślał - Rusinem, nie
Ukraińcem; był księdzem unickim. W jego rodzinie popi byli obecni od pięciu
pokoleń. Matka moja – Helena -
pochodziła z ziemiańskiej rodziny i miała korzenie polskie i ukraińskie.
Miała bardzo trudne zadanie – musiała nas wychować. Było nas pięcioro
rodzeństwa: Dada, Tania, Anatol, Irena-Renata i najmłodszy - Stefanek. To był
mój najukochańszy brat. Wszystkich ich dziś już nie ma … opowiada
pani Irena, wskazując na zdjęcia. To mój
ojciec, to moja mama. Na tym zdjęciu są moi rodzice ze starszym bratem i
siostrą – mnie i Stefanka jeszcze nie było. A to malutkie dziecko w łóżeczku to
– ja. Moja mama chciała, żebym nazywała się Renata, ale ojciec powiedział, że
nie ma takiej świętej, więc dano mi na imię – Irena Renata. Wszystkie ciotki
zgodziły się i mówiły: ‘ona na pewno będzie śpiewaczką’, ponieważ do drugiego
roku życia płakałam niemalże bez przerwy.
W 1926 roku rodzina Jarosiewiczów przeniosła się do
Lwowa. Mieszkali w Kulparkowie. Irena uczęszczała do konserwatorium -
Lwowskiego Instytutu Muzyki i w 1938 roku zdała maturę. Na starym, zniszczonym
zdjęciu z lat 30-tych widzimy rodzinę Jarosiewiczów przed ich domem: ojciec,
matka, siostra Tania, brat Anatol. Ta mała dziewczynka w białej bluzeczce i
jasnych, falujących włosach – to przyszła Pani Generałowa.
Niedaleko
domu mieliśmy piękny kort tenisowy, gdzie chodziliśmy grać. Ja najczęściej
podawałam piłki. Tak było też 1 września 1939 roku. Wstaliśmy o siódmej rano i
poszliśmy na kort. Wtedy wybuchła pierwsza bomba w Kulparkowie, na co moja
siostra powiedziała: ”Znowu są te okropne ćwiczenia”, a mały, sześcioletni
Stefan odpowiedział: „To nie ćwiczenia. Uciekajmy do domu!” Gdy wróciliśmy do
domu, wszystko już było zajęte przez ludzi, którzy chcieli się schronić przed
bombardowaniem. Kiedy 17 września 1939 roku Rosjanie weszli do Lwowa,
musieliśmy uciekać z Kulparkowa. Tułaliśmy się od wsi do wsi, gościli nas
znajomi ukraińscy chłopi. Lwów był pełen ludzi, którzy nie mieli gdzie spać i
co jeść.
Po wojnie przez całe
lata Irena Anders śpiewała dla swych ziomków, wzruszając ich do łez: „Czy jest na świecie taka stacja kolejowa,
gdzie ja bym mogła kupić bilet do Lwowa? Czy jest na świecie taki pociąg
beztroski, który by zawiózł mnie na dworzec lwowski?
Grupa Warsa
W 1940 roku do Lwowa
przyjechał Henryk Warszawski (pseudonim Wars), który w czasie kampanii
wrześniowej dostał się do obozu jenieckiego, z którego udało mu się uciec. We Lwowie
spotkał przybyłych artystów – uciekinierów z Warszawy. Z tych artystów Wars
założył „big band”, który liczył ponad dwudziestu muzyków i solistów.
Młodziutka Irena Renata Jarosiewicz została przyjęta do zespołu. Warsowi
spodobał się jej naturalny wdzięk i głos, koloraturowy sopran. I tak narodziła
się Renata Bogdańska, bo pod takim pseudonimem artystycznym występowała na
scenie późniejsza Pani Generałowa.
Na Kresach trwały
deportacje Polaków do łagrów sowieckich.
- Z trudem uniknęłam wywózki, kiedy Sowieci zebrali nas wszystkich w Teatrze
Lwowskim na przesłuchanie. Bałam się, że będą wiedzieć o moich polskich
korzeniach i o tym, że jestem córką duchownego. Podeszłam do stołu, za którym
siedziało dwóch grubych Sowietów. - A ty od kuda? – zapytali. - Ja Lwowianka. - A co robisz w tej kompani? –
Śpiewam… kazali mi przynależeć do jakiejś grupy, to tu mnie przygarnęli. Nogi
mi strasznie drżały, ale tłumaczyłam, że chcemy pracować z radzieckimi
artystami, aby propagować kulturę. Puścili mnie. Jeździliśmy potem w wagonach
towarowych po całym Związku Radzieckim. Wszyscy w jednym wagonie, razem z
wszami.
W archiwum pani Ireny
Anders jest jedno szczególne zdjęcie z lipca 1940 roku, cenne ze względu na
swój charakter dokumentalny – Grupa Warsa podczas swojego tourne po ZSRR. - To Henryk Wars, to Ref-Ren, to Gwidon
Borucki, który był krótko moim mężem. Wyszłam za niego za mąż już podczas
wojny. Pani Irena wskazuje postacie na zdjęciach zebranych w album przez
Agnieszkę Żebrowską.
Po agresji III Rzeszy na
ZSRR 22 czerwca 1941 roku, Grupa Warsa przestała występować na Wschodzie, a po
wycofaniu się wojsk hitlerowskich ze Lwowa, artystom pozwolono tam wrócić.
Zmieniłam swoje rodowe nazwisko – Irena Renata
Jarosiewicz - na Renata Bogdańska, bo obawiałam się, że mogą mnie złapać
bolszewicy. Bałam się, że mogę zniknąć jak Eugeniusz Bodo, którego aresztowali
i przez długi okres nikt z nas nie wiedział, co właściwie się z nim stało.
Później okazało się, że był w sowieckim więzieniu, gdzie obchodzono się z nim w
sposób szczególnie okrutny. Szukaliśmy
go przez cały czas, interweniowaliśmy nawet w Ambasadzie Szwajcarskiej,
ponieważ miał szwajcarski paszport. Nadaremnie, przepadł bez śladu. Po latach
dowiedzieliśmy się, że zmarł w sowieckim więzieniu. Podzielił los wielu Polaków
– został na „nieludzkiej ziemi”.
30 lipca 1941 roku został zawarty Układ Sikorski–Majski,
przewidujący przywrócenie stosunków dyplomatycznych między Polską a ZSRR oraz
tworzenie i organizowanie Armii Polskiej w ZSRR i amnestię dla obywateli
polskich: więźniów politycznych i zesłańców w obozach Gułag.
Grupa Warsa postanowiła wstąpić do Armii Generała
Andersa. Przedarcie się do oddziałów stacjonujących w obwodzie czkałkowskim
zajęło im ponad dwa miesiące.
Kiedy
dotarliśmy na miejsce była czwarta rano. Podchodząc do obozu usłyszeliśmy
polskich żołnierzy śpiewających „Kiedy ranne wstają zorze”. To był dzień
wigilii. Z wrażenia padliśmy twarzą w śnieg. Nie było dla nas miejsca do
spania, bo baraki były zajęte przez chorych, starców, dzieci, którzy wyszli z
łagrów. Od razu zaczęliśmy śpiewać dla żołnierzy. Ja miałam tylko jedną
sukienkę, którą zabrałam ze Lwowa. Trzeba było o nią dbać szczególnie, ponieważ
występowałam w niej codziennie. Kiedy przyszedł rozkaz ewakuacji Armii na
Bliski Wschód – wyruszyliśmy w wielką drogę…
Irena nie spotkała Generała Andersa osobiście przez długi
czas. – Widywałam Go tylko przy okazji
uroczystości oficjalnych. Podobał mi się, bo był taki wysoki, przystojny, mocny
i bardzo miły dla dzieci. Kiedy obserwowałam tak Generała, który brał dzieci na
ręce, całował je, głaskał po główkach – myślałam sobie, że to musi być dobry
człowiek i kocha dzieci tak jak ja. Ot, takie myśli chodziły mi wtedy po
głowie.
W archiwum Pani Ireny są dwa zdjęcia, które oddają jej
przeuroczą lekkość i radość życia. Jedno zostało zrobione, gdy śpiewa w
ogrodzie w Teheranie w 1942 roku, a drugie na balkonie w Kairze w 1943 roku.
Obserwując promienne oblicze młodej, 22–letniej dziewczyny, jej zgrabną
sylwetkę, pełną anielskiej gracji, czując niezwykłą atmosferę tych dwóch
poetyckich obrazów, trudno wyobrazić sobie, że to fotografie z okresu wojny,
upamiętniające – na swój niewinny sposób – budowanie Armii Polskiej na
Wschodzie, która weźmie udział w kampanii włoskiej.
W 1942 roku ZSRR
opuściło ogółem 116 543 ludzi, w tym 78 631 żołnierzy i ponad 35 tysięcy
cywilów: dzieci, starców, chorych… Byli to obywatele polscy, bez względu na
narodowość: Polacy, Żydzi, Ukraińcy i Białorusini. To był największy liczebnie,
w całym okresie stalinizmu, exodus byłych więźniów łagrów. Stworzenie Armii
Polskiej w Związku Radzieckim dało możliwość wyrwania się z tamtej „nieludzkiej
ziemi” tysiącom zniewolonych ludzi. Rozproszyli się po świecie. Większość nigdy
nie dotarła do Ojczyzny. To „wyprowadzenie” przez Generała Andersa dla wielu z
nich oznaczało ocalenie życia. Był on dla wielu Polaków symbolicznym Mojżeszem,
który wyprowadził swój naród z niewoli…
Spotkanie z generałem
Ta dziewczyna za zdjęciu w płaszczu i mundurze pod spodem, z beretem
wojskowym z polskim orłem – to przyszła, druga żona Generała Andersa.
Fotografia została zrobiona w Ankonie w 1944 roku, po wyzwoleniu miasta. Wtedy,
kiedy pozowała, chyba nie wiedziała jeszcze, że spotkanie z Generałem odmieni
ich życie.
Mądrość Generała polegała na tym,
że nic nie uchodziło jego uwadze. Nic się nie ukryło jego oczom i uszom,
wszystko pamiętał i trzymał wszystkich krótko – wspomina pani Irena. Żołnierze przez cały czas ćwiczyli i tylko
ćwiczyli – nie wiedzieliśmy po co ćwiczą, nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, że
jest jakieś Monte Cassino, że będą o nie walczyć, że będą ginąć. Pewnego dnia
powiedziano nam, że pojedziemy na wycieczkę po Włoszech, aby poznać je lepiej.
Okazało się, że będziemy mieć koncert dla oficerów. Patrzymy, a tu tylko parę
mikrofonów, kilka krzeseł, na których siedzi kilku starszych panów – a my
byliśmy przyzwyczajeni do tysięcy ludzi. Była bardzo dziwna atmosfera, jakby
wielka żałoba. Generał kiwnął na mnie palcem i mówi do mnie na ’ty’: „Jesteś
dzisiaj smutna, ja wiem, że jutro są twoje urodziny” – „A skąd Pan Generał
wie?” – „Mam chody... Bardzo żałuję, że
nie mogę Ci dać żadnego prezentu na te urodziny, ale ostatnio byłem bardzo
zajęty...” Odbyło się przedstawienie i nagle zrobił się pośpiech. Mówią nam, że
wyjeżdżamy natychmiast. Kiedy byliśmy już w ciężarówkach, kazali nam włożyć
hełmy na głowę. Nie cierpieliśmy tego, bo psuły nam fryzury. W drodze powrotnej
do Campobasso nagle zrobił się straszny huk i zapanowała wielka jasność, tak że
można było książkę czytać. Ukryliśmy się w rowie przy drodze, całkowicie
sparaliżowani ze strachu, bo w przeciwnym kierunku jechały konwoje wojskowe.
Okres bitwy przeczekaliśmy w opuszczonym hotelu w Campobasso. Pewnego wieczoru
słyszę, że nasz pianista Alfred Schütz gra na pianinie. Ref-Ren – Feliks
Konarski, który prowadził nasz teatr Polska Parada napisał w nocy wiersz. Tak
powstały „Czerwone Maki na Monte Cassino”.
Bitwa o Monte Cassino rozpoczęła się w nocy z
11 na 12 maja 1944 r. Nad ranem 18 maja patrol 12 Pułku Ułanów Podolskich zatknął na
ruinach klasztoru polską flagę. W natarciu zginęło 924 żołnierzy, 2930 zostało
rannych, a 345 uznano za zaginionych. Po bitwie, teatr wojskowy ‘Polska Parada’
wystąpił w Cassino z przedstawieniem, podczas którego po raz pierwszy
zaśpiewano: „Czerwone maki na Monte
Cassino / Zamiast rosy piły polską krew... / Po tych makach szedł żołnierz i
ginął, / Lecz od śmierci silniejszy był gniew! / Przejdą lata i wieki przeminą,
/ Pozostaną ślady dawnych dni!... / I tylko maki na Monte Cassino / Czerwieńsze
będą, bo z polskiej wzrosną krwi.” Generał Anders siedział w pierwszym
rzędzie, nierozłączny ze swoją fajeczką.
Po Bitwie na Monte Cassino
zostaliśmy już z Generałem do końca. Byliśmy jego teatrem nadwornym – bardzo
lubił nasze występy. Później zaprosił mnie przez swoją sekretarkę na kolację,
gdzie byli wyżsi oficerowie wojsk alianckich. Ja byłam bardzo wściekła, bo
miałam zaproszenie do jakiegoś króla na występy, a Generał wydał nam zakaz
opuszczania wojska. Muszę powiedzieć, że bardzo dbał o mnie na tej kolacji,
może Pani to spróbuje, a może Pani się tego napije... Następnego dnia przysłał
mi kwiaty – piękne czerwone róże. Zapachniało miłością. No i tak się wszystko
zaczęło...
Jest w archiwum Pani Ireny zdjęcie, na którym pozuje w białej koszuli i w
sukience w paski. To ostatnia scena z filmu „Wielka Droga”, kiedy - po
wyzwoleniu Bolonii - Adam żeni się z Ireną i osiada we Włoszech. Irena,
wskazując na broń zawieszoną na ścianie, pyta: „Komu to może być potrzebne?”
Adam odpowiada jej „Widzisz przeszliśmy wielką drogę, ale nie doszliśmy jeszcze
do wolnej Polski, a żeby dojść, jeszcze i to może być potrzebne...”
1 września 1945 r. nastąpiło uroczyste otwarcie Polskiego Cmentarza
Wojennego pod Monte Cassino, wybudowany przez żołnierzy, którzy tam walczyli, i
na którym spoczywa 1072 poległych. Po decyzjach konferencji w Jałcie, żołnierze
II Korpusu nie mogli powrócić do kraju z powodów politycznych. Większość z nich
pozostała na emigracji w Wielkiej Brytanii i krajach Imperium Brytyjskiego.
Kiedy 5 lipca 1945 mocarstwa zachodnie uznały Rząd Tymczasowy powstały w
Polsce, zapadła decyzja o rozwiązaniu Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Jak
największa liczba żołnierzy miała być repatriowana do Polski. Powstał także
Polski Korpus Przysposobienia i Rozmieszczenia, mający na celu przysposobienie
zdemobilizowanych żołnierzy do życia cywilnego na emigracji. Tak polscy
żołnierze i ich rodziny zaczęły wyjeżdżać masowo do Londynu. Z blisko 249
tysięcy żołnierzy do Polski powróciło 105 tysięcy, a 120 tysięcy udało się na
emigrację.
31 października 1946 roku Generał Anders opuścił Włochy wraz z ostatnim
transportem wojsk II Korpusu wyjeżdżającym do Wielkiej Brytanii. W lecie 1946
roku powstał we Włoszech film fabularny pt. „Wielka Droga”, wyprodukowany przez
Ośrodek Kultury i Prasy II Korpusu Polskiego. Choć zrealizowano go w Cinecitta
w Rzymie, film nie doczekał się nigdy premiery w Polsce. Cel produkcji był
jasny: „wielka droga” Polaków nie skończyła się na Zachodzie, czeka ich jeszcze
w przyszłości powrót do ojczyzny, ale aby do niej wrócić, przyjdzie im - być
może - jeszcze walczyć. W 2003 r. powstał film dokumentalny Marii Dłużewskiej
„Sens” – po 57 latach od chwili powstania „Wielkiej Drogi”, dwoje głównych
bohaterów - Renata Bogdańska i Albin Ossowski - spotyka się ponownie, aby
zobaczyć go jeszcze raz...
Życie w Londynie
Irena Renata
Jarosiewicz i Władysław Anders wzięli ślub 12 maja 1948 r. w Lodynie. Była to
czwarta rocznica rozpoczęcia bitwy o Monte Cassino. Irena w tym dniu kończyła
28 lat, a generał miał już 56. Oboje byli po rozwodzie. Oto zdjęcie z archiwum
prywatnego uwieczniające ślub: za stołem Generał i Pani Generałowa, a z tyłu od
lewej: Tadeusz Anders – brat, Wiktor Bartycki – szwagier, ksiądz, Jadwiga
Kucharska, Lulu Lubielski, Jerzy Anders – brat, Krzysztof Czarniecki, Karol Anders
– brat. Na drugim zdjęciu widzimy pannę młodą i czterech braci Andersów. Na
innych fotografiach możemy obserwować chwile Ireny w zaciszu domowym – w
ogrodzie z psem, podczas picia herbaty. A oto jedno ze szczególnych zdjęć – ten
pan w kapeluszu wychylający się przez okno pociągu to Generał Anders
wyjeżdżający na misję dyplomatyczną. Po powrocie zostanie ojcem, bo ta pani w
kapelusiku, której odbicie widzimy w szybie pociągu – to Irena, która wkrótce
urodzi córkę Annę Marię. To obrazy sielankowe mówiące o spokojnym, szczęśliwym
i dostatnim życiu rodziny Andersów w Londynie. Ale czy tak było naprawdę?
W archiwum
Pani Ireny są fotografie, które mnie wzruszyły. Dziecko wodzące za nos
mężczyznę w garniturze, nieporadnie przykucniętego na trawniku. Tak – ten
mężczyzna to zdobywca Monte Cassino,
„Mojżesz narodu polskiego”, którego nie złamały przesłuchania w
sowieckich więzieniach, ani odłamek tkwiący w kręgosłupie całe życie. Starszy
pan w czerwonym słomkowym kapeluszu, w rozpiętej koszuli, w pantoflach, z cygaretką
w ręku, siedzący na leżaku w ogrodzie i trzymający troskliwie za rękę swoją
córeczkę stojącą u jego boku – to Generał Anders jakiego nie znamy i nigdy nie
moglibyśmy zobaczyć w tak prywatnej sytuacji.
Obserwując
dziś te zdjęcia rodzinne pełne ciepła, miłości i spokoju, trudno sobie
wyobrazić, że mamy przed sobą człowieka, który przeżywał gehennę osobistą – w
1946 roku pozbawiono go obywatelstwa polskiego i zdegradowano, uważając za
wroga Polski, także dlatego, że domagał się ujawnienia prawdy o zbrodni
katyńskiej i uczestniczył w kampanii na rzecz uwolnienia Polaków deportowanych
do łagrów sowieckich po 1945 roku (tzw. „andersowców”, którzy wrócili do
ojczyzny). W 1956 poprowadził w Londynie milczący marsz 20 tysięcy polskich
emigrantów. Kontynuował działalność polityczną, animował polską kulturę,
zakładał szkoły dla dzieci.
Generał pracował przez cały czas,
nieustannie, do ostatniego tchu... Nigdy się nie dowiemy, co on naprawdę
przeżył i co czuł, bo to był zbyt twardy człowiek, aby pozwolić sobie na
okazanie choć cienia jakiejkolwiek słabości. Powtarzał zawsze – ja miałem się
przejmować tym, co mówił Stalin? Kiedy
Generał zaczął pisać swoją książkę pt. „Bez ostatniego rozdziału”, ja pierwsza
mu powiedziałam – Władeczku, ty jesteś za wielki na to, aby opisać jak Ciebie
traktowali na Łubiance – wystarczy, że opowiesz jak podeptali medalik, mówiąc
„Niech ci teraz ta k.... pomoże!”. Masz się tłumaczyć dlaczego wyprowadziłeś z
Rosji polskich żołnierzy? Dlaczego uratowałeś życie setkom tysięcy osób?
W archiwum Pani Ireny nie ma zdjęć upamiętniających smutne i ciężkie chwile
jej życia. Władysław Anders odszedł 12 maja 1970 r. – dokładnie w 26 rocznicę
bitwy pod Monte Cassino. Pochowany został zgodnie z jego wolą wśród swoich
żołnierzy na Polskim Cmentarzu Wojennym pod Monte Cassino we Włoszech.
Przygoda z Hemarem
Mój mąż mówił: „Byłaś aktorką zanim Cię poznałem,
lubisz to, kontynuuj więc dalej”. I pracowali nad tym Wars, Ref-Ren i Hemar.
Moja 6-letnia córeczka Anna przyniosła mi kwiatki na scenę. Moja pierwsza rola
była komiczna – walczyłam ze szczotką, bo nie chciałam starego kochanka…-
śmieje się Pani Generałowa, wspominając tamte odległe chwile, pokazując
zdjęcia, na których - rozradowana, promienna - występuje w stroju ludowym w
Ognisku Polskim w Londynie.
W jej archiwum są zdjęcia, które wydają się
niepozorne: ludzie, występy, biesiady… Dziś jednak te fotografie nabierają
wartości dokumentalnej, bo jest w nich zamknięta cała historia polskiej
emigracji w Londynie, której w kraju nie znamy, bo przez lata ta historia była
na cenzurowanym. Na dwóch komicznych zdjęciach, na których widać aktorów w
strojach kąpielowych z ubiegłego wieku - panowie w kapeluszach słomkowych, a
panie w dziwacznych czepkach – obok Renaty Bogdańskiej jest Feliks Konarski –
Ref-Ren, autor „Czerwonych Maków na Monte Cassino”.
Wars niestety szybko wyjechał z Londynu, nie mógł tu znaleźć swojego
miejsca, a w Hollywood zrobił jednak karierę. Na początku moim akompaniatorem
był Jerzy Kropiwnicki, po jego śmierci występowałam z Marią Drue. Zawsze
byłyśmy razem – ona w czarnym, a w białym, albo na odwrót. Spotkałyśmy się już
w czasie wojny, we Włoszech. Już wtedy puszczałyśmy do siebie oko, bo obie
lubiłyśmy się pośmiać, ale udawałyśmy poważne, dla żartu. Ona świetnie grała na
pianinie. Zaczęłyśmy razem występować u Hemara. Publiczność nas uwielbiała.
Wyjeżdżałyśmy na różne występy: do Ameryki i do Izraela. W Telawiwie śpiewałam
„Złotą Jerozolimę” po hebrajsku.
Marian Hemar, Henryk Wars, Feliks Konarski,
Włada Majewska, Zofia Terne, Maria Drue, Fryderyk Jaroszy, Gwidon Borucki,
Irena Delmar, Mieczysław Malicz i inni – najwspanialsze gwiazdy kabaretu
międzywojennego i emigracyjnego - są na fotografiach w archiwum Pani Ireny.
Dzięki tym fotografiom ożywają dziś w naszej pamięci, choć żelazna kurtyna
podzieliła kulturę polską i przez ponad pół wieku oddzieliła artystów
londyńskich kurtyną zapomnienia.
Marian Hemar przyjechał do Londynu na
początku 1942 roku. Generał Władysław Sikorski przydzielił go do Ministerstwa
Informacji i Dokumentacji. Bronił m.in. wojsko Generała Andersa przed zarzutami
antysemityzmu. „Najlepszym przykładem
tego, że antysemityzmu nie ma, jestem ja, bo jestem Żydem” – powiedział Hemar
przed parlamentem angielskim.
Po wojnie został w Londynie, gdzie najpierw
założył kabaret „Biały Orzeł” (White Eagle), a później, w 1955 roku, Literacko–Satyryczny Teatr Hemara, który działał w Ognisku Polskim przy
55 Gate, Exhibition Road.
W latach 1952-68 współpracował z Rozgłośnią
Polską Radia „Wolna Europa’” Stworzył ponad 800 audycji. „Tu mówi Hemar…”- głos
jednego z najpopularniejszych autorów przedwojennych kabaretów Qui Pro Quo,
Banda i Cyrulik Warszawski, docierał do Polski zza żelaznej kurtyny, stając się
głosem wolności. W roku 1950 roku odebrano mu obywatelstwo polskie. Marian
Hemar mówił – „Jeżeli ja nie mogę wrócić do kraju, wrócą przynajmniej moje
piosenki”.
Jest w archiwum jedno zdjęcie, zrobione
podczas nagrania w studiu londyńskiej sekcji Radia Wolna Europa w 1960 roku. Na
innych zdjęciach Pani Irena śpiewa podczas wieczoru autorskiego Mariana Hemara
w Ognisku Polskim. Jest też zdjęcie, na którym został uwieczniony Hemar podczas
zbiórki funduszy na konserwację Polskiego Cmentarza Wojennego na Monte Cassino.
Na jeszcze innym – Hemar ogląda na wystawie własne zdjęcie, wykonane przez
Władysława Marynowicza, polskiego fotografa emigracyjnego w jego studiu na
Ealingu. Kolejna, bardzo szczególna fotografia jest z dedykacją: ”Dla
najlepszej wykonawczyni (Renaty), najlepszych piosenek (moich), z wielką
miłością - Marian Hemar, 3 marca 1965
roku”. Jest jeszcze na niej dopisek zrobiony 2 lata później: „Dla ostatniej
miłości w moim życiu. Pamiętaj Anno, żeśmy się znali za młodu - Marian Hemar, 5
marca 1967 roku”. To dedykacja dla Anny - dziewięcioletniej córki Andersów.
Jestem bardzo dumna z tej fotografii. Jak tu nie być dumną – Pani Irena wspomina współpracę z Marianem
Hemarem. – Nie był łatwy, bardzo nie
lubił, kiedy artyści nie śpiewali tak
jak on chce, nie uczyli się od razu tekstu i melodii. Bardzo lubiłam jego
żonę Caję. To była Amerykanka, duńskiego pochodzenia. Duża dziewczyna! Kiedy on
z nią wchodził, wszyscy żartowali: „Przyszedł Hemar ze swoją latarnią”. Była
bardzo utalentowana. Pamiętam też Marię Modzelewską – pierwszą żonę Hemara.
Postąpiła bardzo brzydko z Hemarem – przed wybuchem wojny uciekła w nocy od
niego jak ostatni tchórz, bez pożegnania. Marian Hemar bardzo to przeżył.
Pamiętam śmierć Hemara. Byłam u niego w domu, w drugim pokoju. On usiadł na
łóżku i zapytał: „Gdzie jest Renata?” Włada Majewska była przy nim.
Powiedziała: „Renata zaraz przyjdzie”. „To dobrze” i odszedł... Tak mi przykro
o tym mówić. Marian Hemar i Włada Majewska byli zżyci, przyjaźnili się ze sobą
wiele lat. My się też przyjaźniłyśmy z Władą, choć czasami były między nami
animozje. Zupełnie niepotrzebne – ot, taka dziecinada. Marian Hemar był dla
mnie zawsze bardzo miły, traktował mnie z ogromnym respektem i ja to
odwzajemniałam.
Wśród zdjęć Pani Ireny są fotografie, które
mówią o historii emigracji londyńskiej, którą w Polsce mało znamy, a która dała
przecież początek wielu przemianom… Akademie, obchody rocznic i uroczystości
zarówno w Ognisku Polskim, jak i w POSK-u (Polski Ośrodek
Społeczno-Kulturalny). Cała galeria ludzi i wydarzeń, o których warto pamiętać…
Rocznice i honory
Po upadku Muru Berlińskiego w 1989 roku,
Generałowi Andersowi przywrócono pośmiertnie obywatelstwo polskie. Pani Irena
zaczęła przyjeżdżać do Polski na różne uroczystości oraz jeździć po świecie, by
reprezentować i pielęgnować pamięć męża. Oto szczególna fotografia z 1989 roku
– „Obiad na Monte Cassino” – po obu stronach Pani Ireny siedzą generał Klemens
Rudnicki oraz prezydent RP na emigracji – Kazimierz Sabat. Obaj już nie żyją.
Znałam generała. Rudnickiego
jeszcze z dzieciństwa. Przyjaźnił się z moim ojcem, razem chodzili na polowania
– wspomina
Pani Generałowa. To była 45. rocznica obchodów bitwy pod Monte Cassino – mur
jeszcze nie runął, komunizm nie upadł, ale tego maja maki znowu pachniały
wolnością.
Inne, szczególne zdjęcia to audiencje u
papieża. Pierwsze zostało zrobione 16 maja 1979 roku. To były 35. obchody bitwy
pod Monte Cassino, w których uczestniczył Jan Paweł II. Drugie zdjęcie zrobione
zostało 19 maja 1989 roku podczas specjalnej audiencji dla bohaterów i ich
rodzin. Razem z Panią Ireną Anders był prezydent Kazimierz Sabat. Trzecia
fotografia została zrobiona podczas audiencji dla Polaków w 60. rocznicę bitwy,
w maju 2004 roku.
A to Pani Generałowa przed Grobem Nieznanego
Żołnierza w Warszawie oraz na zjeździe kombatanckim na Placu Piłsudskiego 15
sierpnia 1992 roku. Tu na zdjęciu z 2007 roku - podczas uroczystości związanych
z obchodami Roku Generała Władysława Andersa.
18 maja 2007 roku prezydent RP Lech Kaczyński
odznaczył Irenę Anders Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. - Dostałam stopień kapitana. Generał najpierw
mnie nie chciał awansować, a później nie mógł… Wreszcie zrobił to kto inny.
Teraz chyba mogę chodzić tylko w mundurze - Panią Generałową humor nie
opuszcza nigdy.
W archiwum Pani Ireny jest zdjęcie szczególne, wykonane w 1946 roku na
planie filmu „Wielka Droga”. Pozują na nim Michał Waszyński, Konrad Tom
(Generał Anders), Stanisław Lipiński (operator), Renata Bogdańska (Irena
Wolska), Albin Ossowski (Adam, narzeczony Ireny), Mieczysław Malicz i pozostali
członkowie trupy filmowej. Plan został zbudowany w rzymskich studiach
Cinecitta, ale scenografia odtwarza siedzibę wojsk Armii Andersa w Buzułuku
koło Kujbyszewa. Jest to scena spotkania Ireny i Adama, podczas której ona
wypowiada słowa: „Ciężkie to były warunki, ale czym był niedostatek w
porównaniu z nadzieją, którą każdy z nas miał w sercu”.
Oto osobista „wielka droga” Ireny Anders, która zawiodła ją z Polski, przez
Rzym, do Londynu.
Jest coś szczególnego w albumie
polskiej rodziny Andersów – bo to album Rodzinny Polski, w którym choć nas nie
widać – jesteśmy wszyscy, jest w nim uwiecznione 90 lat naszej historii i
naszej kultury.
AGNIESZKA ZAKRZEWICZ Londyn –Rzym, październik 2009
Esej "Irena Anders. Moja wielka droga" został opublikowany w języku polskim i angielskim w katalogu wystawy pod tym samym tytułem, która odbyła się w Londynie w 2010 roku oraz po włosku w numerze monograficznym "Polonia mon amour" poświęconym Armii gen. Andersa. Kuratorem wystawy była Agnieszka Zakrzewicz.
Nessun commento:
Posta un commento
Nota. Solo i membri di questo blog possono postare un commento.